środa, 28 października 2015

Krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) - recenzja

Dlaczego wybrałam krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30?

We wcześniejszych postach o kremach BB wspominałam, że moje zainteresowanie tym rodzajem kosmetyków pojawiło się dzięki blogowi Azjatycki Cukier. W tym poście przedstawiam Wam ostatni z moich trzech nabytków prosto z Singapuru - krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 w odcieniu W13 Natural Beige (naturalny beż). Wybrałam go sugerując się częściowo przekonującym opisem, ale też relatywnie niskim kosztem - był to najtańszy krem BB spośród trzech wybranych przeze mnie i jak dobrze, że skusił mnie ceną!


Jakie cechy ma według producenta krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30?

Producent obiecuje, że krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 ochroni nas przed szkodliwymi skutkami promieniowania słonecznego za pomocą średniego filtra SPF 30/PA++, doskonale wtopi się w skórę dzięki delikatnej konsystencji, dopasuje się do koloru cery, nada buzi jedwabiste i perłowe wykończenie oraz ujędrni i rozjaśni skórę za pomocą adenozyny i arbutyny. Krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 ma rozjaśnić, wybielić, ochronić przed starzeniem, działać przeciwzmarszczkowo i udoskonalić wygląd twarzy za pomocą pigmentu i rozświetlającego wykończenia.

O mojej cerze:

Standardowo opiszę pokrótce wygląd i rodzaj mojej cery, żeby przybliżyć wam mój tok myślenia podczas stawiania oceny kremowi BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 w odcieniu W13 Natural Beige (naturalny beż). Mam normalną skórę twarzy z tendencją do przesuszeń, z widocznymi naczynkami, wrażliwą, ze skłonnością do czerwienienia się i pieczenia o ciepłym, brzoskwiniowym odcieniu i tendencji d powstawania pieprzyków. Raz na jakiś czas pojawiają się na niej wypryski, a jej stałym elementem są wągry w okolicy nosa i brody. Powoli pojawiają się na niej pierwsze zmarszczki i widoczna migracja oraz jest spora utrata jędrności w porównaniu z tym, co było we wczesnych latach dwudziestych mojego życia.

 
Moje wrażenia po długotrwałym używaniu kremu BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) + cena + gdzie kupić:

To nie będzie trudna i nieprzyjemna recenzja! Krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) ma według mnie tylko jeden minus! Skoro jest tylko jeden, zacznę od niego - to opakowanie. Bardzo trudno wydobyć końcówkę produktu z tuby, a zostaje go tam sporo. Przy wyciskaniu końcówki odrobina kremu wydostaje się ze złączenia tuby z końcówką. Niemniej, każda z nas może sobie z tym poradzić i temu zapobiegać. A teraz zalety! Nie jest to produkt tani, ale jest relatywnie tani, czyli w porównaniu do innych azjatyckich kremów BB sprawdzonych marek, plasuje się raczej w okolicach niższej półki cenowej. Kupiłam go na Azjatyckim Bazarze za ok. 90 zł, a jego pojemność jest zaskakująco duża - ma aż 60 g! Sprawdzałam też na Allegro (październik 2015) i można go nabyć za ok. 85 zł z przesyłką w tym. Na powyższym zdjęciu jest to produkt nr 1. Wybrałam krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 w odcieniu W13 Natural Beige (naturalny beż), który wygląda dokładnie tak jak na zdjęciach w internecie, a dodatkowo ma spore zdolności dopasowywania się do koloru cery noszącej. Nie ciemnieje z czasem, więc od nałożenia, do demakijażu wygląda świetnie! Konsystencja jest cudownie przyjemna, gładka, kremowa, idealna do nakładania w każdy możliwy sposób, jednak najlepiej robić to gąbeczką lub wklepując/wduszając - wtedy efekt jest najdoskonalszy. Cera po użyciu kremu BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 jest wygładzona, napięta, nawilżona, wyrównana i wygląda młodzieńczo dzięki wykończeniu, które nie sprawia wrażenia tłustej cery, nie jest przesadnie perłowe, ale właśnie w idealny i naturalny sposób rozświetlona, co optycznie odejmuje lat i sprawia, że wygląda się na wypoczętą i zadbaną. Krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 nie powoduje u mnie przetłuszczania, ani przesuszenia. Nie zapycha mi porów, nie zostawia smug, nie roluje się, nie podkreśla suchych skórek. Jego krycie pod kątem pigmentu można określić na średnie, ale wykończenie sprawia, że optycznie jest ono mocniejsze. Jest to kosmetyk idealny na co dzień, ale też na wieczór, gdy nałożymy go więcej. Na co dzień wystarczy odrobina, dzięki czemu jest bardzo wydajny. Nadaje się także jako korektor pod oczy, czy okolice nosa. Nie zbiera się w zagłębieniach, co jest kolejnym ogromnym atutem. Krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) będzie pasował każdej osobie, która ma średni odcień cery w ciepłym odcieniu i która nie ma zamiaru się opalać. Utrzymuje się na skórze do 7-8 godzin, jeśli mocno ograniczymy dotykanie twarzy. Mogłabym wymieniać zalety aż do wyczerpania tematu, ale myślę, że poprzestanę na najlepszej formie pochwały, jaką może otrzymać podkład. W dzisiejszych czasach każdy nastawiony jest na siebie i mało kto jest na tyle otwarty, by bezinteresownie powiedzieć komuś komplement. Mi się to zdarzyło i to właśnie dzięki opisywanemu kremowi BB. Koleżanka spytała mnie, jak ja to robię, że wyglądam jakbym nigdy nie miała na twarzy podkładu, a cera wygląda tak dobrze? Odpowiedź była prosta - to robi krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) :)



W skrócie:

- duża pojemność w całkiem przyjemnej cenie
- ciepły, łatwo dopasowujący się, średni odcień
- kremowa konsystencja, która świetnie się rozprowadza
- dobre krycie, które można dozować warstwami
- trwałość ok. 7-8h (zależnie od ilości nałożonego kosmetyku)
- bardzo naturalny, niezauważalne, ale i nieskazitelny wygląd
- nie podkreśla niedoskonałości cery (wygląda najlepiej, gdy kosmetyk wklepiemy zamiast rozsmarować lub nałożymy gąbeczką)
- delikatnie rozświetla, ale w naturalnie wyglądający, nieprzesadny i nieprzetłuszczający cery sposób
- ciężko wydobyć końcówkę produktu
- produkt potrafi wydobywać się na złączeniu elementów, gdy mocno ściskamy tubę (widać na powyższym zdjęciu)

Moja ocena:

Jeśli macie w swojej kolekcji krem BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) lub w innym odcieniu, koniecznie zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza! Dzięki temu pomożecie innym zdecydować się na zakup lub zrezygnować z niego. Ja daję kremowi BB Etude House Precious Mineral BB Cream Bright Fit SPF 30 odcień W13 Natural Beige (naturalny beż) zasłużoną dziewiątkę (a nawet 9 i pół)! A Wy? Jak oceniacie ten kosmetyk? Skorzystajcie z sondażu poniżej!

piątek, 25 września 2015

Piercing - wszystko o przekłuwaniu, blizny po kolczykach i moja historia kolczyków w uchu, języku, ręce i brzuchu

Historia piercingu:

Piercing to inaczej przekłuwanie, kolczykowanie. Jest to jedna z form modyfikacji i ozdabiania ciała, która nie jest stosunkowo młodą modą, a jedynie nową falą zainspirowaną kulturą wielu społeczności – w tym cywilizacji, która zamieszkiwała tereny Iraku już w IX wieku przed naszą erą. Trend na uwspółcześnione kolczykowanie rozpowszechnił w latach 70. amerykański milioner Doug Malloy, który swoją fascynację historią piercingu przelał na doświadczenia w grupie innych zainteresowanych tymi praktykami. Stali się oni pionierami tej metody ozdabiania ciała i stworzyli pierwsze fabryki i sklepy z biżuterią tego typu.



Zabawne ciekawostki o przekłuwaniu ciała:

Z historią piercingu wiąże się wiele ciekawostek. Nie sposób nie wspomnieć o Egipcjanach, którzy przekłuty pępek uważali za symbol klasy wyższej. Jeżeli człowiek z ludu pozwolił sobie na biżuterię w tym miejscu, został skazywany na śmierć, chyba że... jego pępek był „idealny” - wówczas otrzymywał awans społeczny. Rzymscy wojownicy uważali przekłute sutki za symbol męstwa i odwagi. W ramach dodatkowego, bardziej praktycznego wykorzystania, ozdoby służyły im za element do mocowania płaszcza. W tym samym kraju piercing stosowano także do znakowania przestępców.

Po co się kolczykujemy?

W dzisiejszych czasach kolczykowanie służy wyrażeniu siebie, zdobieniu ciała, zaznaczaniu przynależności do grupy społecznej oraz zwiększania doznań seksualnych. Najpopularniejsze miejsce przekłuwane przez piercera to uszy, które jako jedyne są w Polsce całkowicie akceptowalne kulturowo. Inne, mniej masowo wybierane miejsca, to wargi, nos, sutki, łuk brwiowy, język, kark, przestrzeń między piersiami, pępek, boki brzucha (obok kości miedniczych), błona między kciukiem a palcem wskazującym, linia wzdłuż kręgosłupa oraz genitalia.

Jak wygląda przekłuwanie ciała?

Zabieg przekłucia trwa zazwyczaj do dwóch minut. Najbardziej wrażliwe części ciała są znieczulane powierzchniowo. Wybrane miejsce chwytane jest szczypcami, przebijane igłą wenflonową lub iniekcyjną, a bezpośrednio po tym wkładany jest kolczyk. Pistolet do przekłuwania stosowany jest tylko do miękkich płatków uszu, ponieważ tworzy ranę szarpaną, która niesie ze sobą ryzyko komplikacji. Dodatkowo, tego narzędzia nie można wysterylizować w autoklawie, co potęguje ryzyko infekcji. Warto wspomnieć, że piercing to nie tylko przebicie igłą, ale także wycięcie dziury skalpelem, jak w przypadku tuneli, które wykonuje się w policzkach i uszach. Ten typ ozdoby polega na rozciąganiu skóry okrągłą biżuterią.

Jak dbać o przekłucie ciała?

Dbanie o przekłucie zaczyna się już od wybierania materiału, z którego wykonany jest kolczyk. W Unii Europejskiej zabronione jest stosowanie niklu w jakimkolwiek stężeniu. Najmniejsze ryzyko reakcji alergicznej i powikłań daje tytan, stal implantacyjna oraz bioplast i PTFE, które wyglądem przypominają plastik. Popularna stal chirurgiczna nie nadaje się do przekłuć, ale można ją stosować po wygojeniu się kolczykowanego miejsca. Po zabiegu należy ranę przemywać dwa razy dziennie solą fizjologiczną lub Octeniseptem. Przynajmniej przez pierwsze dwa tygodnie należy się powstrzymać od spożywania alkoholu i kofeiny, moczenia przekłutego miejsca (kąpiel w wannie, basen) oraz palenia papierosów w przypadku przekłucia języka. Nie należy stosować w tym czasie środków rozrzedzających krew.

Jak długo goi się rana od kolczyka w ciele?

Z naukowego punktu widzenia piercing to uszkodzenie ciała. Rany otwarte, które powstają po zabiegu kolczykowania goją się długo i pozostawiają ryzyko infekcji. Przy odpowiedniej pielęgnacji i zachowaniu wysokiego poziomu higieny przekłucie powinno goić się (zależnie od rodzaju przekłucia): od 1 do 9 miesięcy w uchu, od 1 do 3 miesięcy w nosie, od 3 tygodni do 2 miesięcy w wardze, od 1 do 3 tygodni w języku, od 2 do 4 miesięcy w sutku, od 1 do 6 miesięcy w pępku, od 2 tygodni do 9 miesięcy w genitaliach.

Moja historia piercingu: 

Ja w buntowniczym wieku nastoletnim przekłułam sobie drugą dziurkę w lewym uchu – zrobiłam to sama(!), zaostrzonym kolczykiem (tak, młodość rządzi się swoimi prawami – do tej pory nie mogę uwierzyć w swój brak wyobraźni, a z drugiej strony w siłę motywacji, która pozwoliła mi zwalczyć lęk i ból). Nikomu nie polecam tej metody - brak umiejętności, wprawy, wyobraźni, odpowiednich narzędzi, wiedzy oraz znajomości możliwych konsekwencji może doprowadzić do nieciekawego finału tego nieprofesjonalnego i impulsywnego piercingu. Całe szczęście nic złego się nie stało, nie było żadnych powikłań, za to samą dziurkę zrobiłam, moim zdaniem, za blisko krawędzi ucha. Niemniej, trochę z tym drugim kolczykiem pochodziłam i zdjęłam go bezpowrotnie w okolicach czasów licealnych. Aktualnie wolałabym, żeby tej dziurki nie było, bo szpeci mi ucho i nadal trzeba o nią dodatkowo dbać, utrzymywać w czystości i dezynfekować.
    Na kolejny piercing zdecydowałam się kilka lat później. Był to kolczyk w języku. Jako że mam długie wędzidełko, piercer zrobił mi dziurkę na ukos. Bolało, język był spuchnięty, zaraz po zabiegu ślinianki pracowały jak szalone (od znieczulenia), a całość, nawet po zagojeniu, nie wyglądała zbyt estetycznie, bo przez tę „ukośną metodę” kulka kolczyka „leżała” cały czas na języku i tworzyła tam nieestetyczne odciśnięcie. Jakby tego było mało, zniszczyłam sobie szkliwo przednich zębów bawiąc się tym kolczykiem (ach ta młodość...). Mimo że zaraz przeczytacie o jeszcze bardziej nietypowych przekłuciach wiążących się z jeszcze większymi bliznami, to tego kolczyka żałuję najbardziej. Fatalna decyzja z nieodwracalnymi skutkami, nieestetyczną blizną i zniszczonym szkliwem. Nie polecam nikomu.
    Ostatnia zabawa w kolczykowanie była najbardziej nietypowa i przyniosła najwięcej dyskomfortu z powodu wolnego gojenia i nieprzemyślanych miejsc przekłucia. Miałam wtedy 20-21 lat. Tym razem piercing odbył się w warunkach domowych przez znajomą piercerkę. Przekłute zostały dwa miejsca naraz – bok brzucha i przedramię. Na powyższym kolażu umieściłam zdjęcia z prywatnego archiwum, na których widać te kolczyki. W trakcie zabiegu było zabawnie i niezabawnie zarazem, bo mam straszne łaskotki w okolicy przekłuwanego miejsca (okolice kości miedniczej), przez co nieźle się uśmiałyśmy. Niemniej, było mi strasznie słabo i omdlewałam w trakcie zabiegu. Uczucie było nieprzyjemne, a wyobraźnia potęgowała lęk. Oba miejsca były nietypowe (więc fajnie, nie? ;)), a ja po krótkim czasie zrozumiałam dlaczego. Kolczyk na przedramieniu zahaczał się o rękawy, a cienka skóra w tym miejscu, wbrew pozorom, ciągle była w ruchu i nie pozwalała ranie szybko się zagoić. Kolczyk w brzuchu za to zahaczał się niemiłosiernie o pas spodni lub był wciskany przez nie w brzuch podczas siedzenia. Biodrówki, które wówczas były modne, częściowo rozwiązywały sprawę. Oba przekłucia goiły się przez to długo. Kolczyk w brzuchu ostatecznie się zagoił, ale kolczyk w przedramieniu nie zagoił się do końca nigdy, aż w końcu zdecydowałam się go wyjąć. Niedługo po nim pozbyłam się całej reszty tych wątpliwych ozdób i w zgodzie ze sobą muszę stwierdzić, że nie było warto, a pobudki do zrobienia piercingu zawsze były niedojrzałe i miały swoje korzenie w chęci wyróżnienia się i zwrócenia na siebie uwagi – słabe, prawda?
      Poniżej zdjęcia blizny po kolczyku w ręce. Zdjęć blizny na brzuchu nie robiłam ze względów estetycznych - mam 10 lat i 15 kg więcej ;)



Moje subiektywne podsumowanie:

Podsumowując – nie jestem fanką i nie polecam. Rozumiem motywację do zrobienia piercingu, wiem, że człowiek przechodzi przez różne fazy rozwoju psychicznego w swoim życiu, odczuwa różne potrzeby, chce je zaspokajać - to zupełnie normalne. Niemniej, jeśli ktoś spytałby mnie, czy było warto, odpowiedź byłaby jednoznaczna – nie. Za dużo minusów (kłopotliwa pielęgnacja; niebezpieczeństwo zahaczenia, wyrwania lub odkręcenia kolczyka; nieciekawy wizerunek dla pozostałej części społeczności, co może przełożyć się na przykład na dostanie pracy; blizny; uszkodzenia – na przykład szkliwa zębów, gdy ma się kolczyk w języku), za mało plusów, a plusy te za mało znaczące patrząc na ogół życia i najważniejsze wartości.

Moja ocena:

Jeśli zabieg upiększający ma tylko jedną zaletę (estetyczną), jest kierowany wątpliwymi pobudkami, potencjalnie niebezpieczny, nieodwracalny w konsekwencjach estetycznych (blizny pozostają na zawsze, lub można je usunąć bardzo drogim kosztem) i może oddziaływać negatywnie na kwestie psychiczne, społeczne i zawodowe w dzisiejszych czasach, to oceniam zaledwie na 2 - uczciwie, subiektywnie, w zgodzie ze sobą i swoimi doświadczeniami. Czemu nie zero? Bo kwestia upodobań estetycznych, to kwestia indywidualna i pozytywna, zasługuje więc na jeden punkt. Drugi punkt daję za szacunek do innych kultur i tradycji. Czemu nie więcej? Bo zabieg nie służy "naprawianiu" i można go uznać za formę destrukcji. Moją opinię znacie - ciekawi mnie, co Wy myślicie o piercingu? Macie jakieś przekłucia? Czemu je zrobiłyście? Jakie macie doświadczenia z gojeniem, bliznami i reakcją innych? Komentujcie i pamiętajcie, że ta strona jest wolna od oceniania innych! Oceniamy tutaj tylko zabiegi i kosmetyki! :)

czwartek, 12 lutego 2015

Krem BB Skin 79 Orange Super Plus Triple Functions Vital Orange BB Cream SPF50/PA+++ - recenzja

Słowo wstępu:

Tym razem biorę pod lupę krem BB Skin 79 Orange, czyli Super Plus Triple Functions Vital Orange BB Cream SPF50/PA+++. Przy okazji opisywania kremu BB marki Bio-Essence pisałam, że kosmetykami tego typu zainteresowałam się dzięki Azjatyckiemu Cukrowi. Kupiłam z jej sklepu 3 kremy BB i właśnie z kremem BB Skin 79 Orange wiązałam największe nadzieje, a okazał się najmniej interesującym spośród wszystkich trzech.


Dlaczego wybrałam Krem BB Skin 79 Orange?

Spośród tak wielu dostępnych kremów BB wybrałam ten, bo nie tylko miał mieć właściwości każdego prawdziwego kremu BB (pielęgnacja, naturalny efekt, filtr przeciwsłoneczny), ale także dlatego, że Skin 79 to kultowa marka, której różowa wersja kremu BB jest jedną z najbardziej znanych i lubianych na świecie, a wersja Krem BB Skin 79 Orange, którą kupiłam, miała być tak samo dobra, ale w ciepłej tonacji, a ja mam ciepły odcień cery. Dodatkowo filtry w kremach BB kończą się zazwyczaj na SPF30, a ten ma aż SPF50! Wydawało się, że ryzyka nie ma, a plusów jest aż nadto, a jednak...


Moja opinia o kremie BB Skin 79 Orange po długotrwałym stosowaniu + cena:

Niestety, krem BB Skin 79 Orange Skin 79 Super Plus Triple Functions Vital Orange jest drogi - jego cena to ok. 100 zł za 40 g, a jednak jakość nie spełniła moich oczekiwań. Z moich trzech kremów BB wypada najsłabiej. Miał mieć ciepły odcień i ma, ale zdecydowanie jest to krem dla bardzo, bardzo bladej cery i nie dopasowuje się zbytnio po nałożeniu. Wygląda ziemiście i dosyć sztucznie, a ja postawiłam na kremy BB, żeby uzyskać niemal niewidoczny, naturalnie wyglądający makijaż. To jedyny z moich trzech kremów BB, który zebrał negatywne opinie i w negatywny sposób przyciągnął wzrok innych ludzi. Ma dość gęstą konsystencję i dość trudno się nakłada. Bardzo podkreśla suche skórki, zmarszczki i pory. Jeśli się go wklepie/wdusi w skórę, wówczas makijaż wygląda lepiej, ale nadal nie idealnie. Tworzy efekt maski i jest bardzo zauważalny na skórze. Według mnie, mimo że krem BB Skin 79 Orange dobrze kryje, nie nadaje się nawet do używania jako korektor pod oczy czy wokół nosa, bo podkreśli każdą niedoskonałość - nie rozprowadza się równomiernie i zbiera się w zagłębieniach. Można powiedzieć, że się rozmazuje zamiast rozprowadzać. Na skórze wytrzymuje około 4-5 godzin. Moim zdaniem jedyne plusy kremu BB Skin 79 Orange to jego wysoki filtr, właściwości pielęgnujące (nie zauważyłam poprawy stanu cery, ale też nie pogorszył jej wyglądu - zapewne robi więcej dobrego, niż złego) oraz ładne, wygodne i higieniczne opakowanie (które jednak zostawia około 1/4 kremu BB, podczas gdy pompka już nie dozuje i wskazuje na wyczerpanie zawartości - pamiętajcie o tym, zanim wyrzucicie pozornie puste opakowanie). Moim zdaniem lepszy efekt uzyskacie kupując krem pielęgnacyjny za 15 zł i fluid za 15 zł - to co najmniej 70 zł do przodu! Krem BB Skin 79 Orange miał być ideałem, a tu droga niespodzianka...


W skrócie:

- dość ciepły, ale bardzo jasny, ziemisty, niedopasowujący się kolor
- trudno się rozprowadza, ma "suchą" konsystencję
- podkreśla suche skórki, zmarszczki, wchodzi w zagłębienia
- trwałość 4-5 h
- dość gęsta konsystencja
- dobrze kryje
- higieniczne, ładne, trwałe opakowanie
- sporo kosmetyku pozostaje w butelce, mimo że pompka już go nie dozuje
- bardzo delikatny, subtelny, nienachalny, przyjemny, nieco ziołowy ale i świeży zapach


Moja ocena:


Jeśli używałyście kremu BB Skin 79 Orange, koniecznie oceńcie go w skali od 1 do 10 w poniższym sondażu! Jeżeli chcecie podzielić się opinią o kremie BB Skin 79 Orange, koniecznie napiszcie ją w komentarzu - różne punkty widzenia przydadzą się potencjalnym kupującym, a jak wiadomo: ile cer, tyle spostrzeżeń i wrażeń. Czy krem BB Skin 79 Orange jest według was wart swojej ceny?

środa, 4 lutego 2015

Przekłuwanie uszu - cena, pielęgnacja, ból

Na moim blogu staram się pisać recenzje i oceny nie tylko kosmetyków, ale też zabiegów upiększających. Do jednego z najbardziej powszechnych w naszej kulturze należy przekłuwanie uszu, które miałam robione i ja. Najczęściej zabieg wykonuje się dzieciom, rzadziej decydujemy się na to u niemowląt czy w wieku dojrzałym. Moi rodzice zdecydowali się przekłuć mi uszy, gdy byłam dzieckiem, a ja ich decyzji z pewnością nie żałuję, ale po kolei...

Przekłuwanie uszu - po co?

Przekłuwanie uszu to najpopularniejszy inwazyjny zabieg upiększający. Niemal każda kobieta na świecie nosi kolczyki w tym miejscu – niezależnie od kontynentu i w prawie każdej kulturze. W Polsce oferta skierowana jest przede wszystkim do mam małych dziewczynek, ponieważ to właśnie na pacjentkach w wieku od kilku do kilkunastu lat najczęściej wykonuje się ten rodzaj piercingu. Dzięki kolczykom można wyrazić siebie, uzupełnić stylizację, podkreślić status społeczny, a nawet optycznie wysmuklić twarz.



Dwie metody przekłuwania uszu i cena:

Zabieg przekłuwania uszu wykonuje się pistoletem lub igłą. Ta pierwsza metoda nadaje się tylko do piercingu miękkiego płatka ucha, ponieważ za pomocą tępego kolczyka „przebitki” tworzy ranę szarpaną, która w innym miejscu utrudniłaby gojenie oraz doprowadziła do infekcji i blizn. Wariant z igłą może wydawać się nieco bardziej stresogenny, bo biżuterię wkłada się dopiero po wykonaniu przekłucia, ale w rzeczywistości jest bardziej precyzyjny i wiąże się z porównywalnym poziomem bólu. W przypadku piercingu chrząstki ucha jest jedyną dozwoloną metodą, bo pistolet spowodowałby jej pęknięcie i trwałe uszkodzenie. W obu przypadkach przekłucie uszu razem z kolczykami kosztuje średnio 40 - 50 zł.

Na co zwrócić uwagę w gabinecie?

Przede wszystkim na higienę. Piercer powinien mieć na sobie rękawiczki i wszystkie przyrządy potrzebne do wykonania zabiegu otwierać przy nas ze sterylnych opakowań. W przypadku nie stosowania jednorazowych igieł, kolczyków i narzędzi, studio powinno mieć autoklaw, który służy do dezynfekcji. Osoba wykonująca zabieg powinna potrafić wyczerpująco odpowiedzieć na wszystkie pytania zadane przez pacjenta. Dobrze, jeśli piercer zaznaczy miejsca przed przekłuciem, by można było zweryfikować ich rozmieszczenie i zachowanie symetrii.

Jak pielęgnować świeżo przekłute uszy?

Świeże przekłucie należy starannie pielęgnować. Przed dotknięciem miejsca poddanego zabiegowi powinno się starannie wymyć dłonie. Przód i tył ucha trzeba oczyszczać dwa razy dziennie solą fizjologiczną lub Octeniseptem. Przy tej okazji kolczyki należy kilka razy delikatnie obrócić w lewo i w prawo o pół obrotu. Nie wolno wyjmować biżuterii do upłynięcia 6 tygodni (w przypadku chrząstki do 12 tygodni), moczyć uszu pomiędzy myciami, zaciskać zapinki – kolczyk powinien pozostawać luźny, a zapinka na końcowej części druta, by nie wdała się infekcja. Jeśli pojawi się ból, nadmierny obrzęk lub czerwienienie, niezwłocznie należy udać się do lekarza. Nie należy w tym wypadku wyjmować kolczyka.

Jakie kolczyki wybrać?

By zapobiec alergii,  powinno się stosować biżuterię, która nie zawiera niklu. Stal chirurgiczna nie nadaje się do przekłucia, ale można ją nosić po zagojeniu. Najlepszym rozwiązaniem jest tytan, który jest jednak dość drogi. Do wyboru są także inne stopy, na przykład stal implantacyjna oraz przypominający plastik PTFE oraz bioplast. Warto przed zabiegiem spytać o dostępność kolczyków wykonanych z tych bezpiecznych materiałów.



Moje doświadczenia:

Decyzję o przekłuciu moich uszu podjęli rodzice, oczywiście z moją aprobatą. W dniu zabiegu miałam pewnie około 6-7 lat. Niestety, w tamtych czasach (wczesne lata 90. w Polsce) nie było tak szerokiego dostępu do informacji, co poskutkowało tym, że moje przekłuwanie uszu odbyło się za pomocą pistoletu, od którego dzisiaj się odchodzi. Przyznam szczerze, że aspekt stresogenny był faktycznie mniejszy, niż w przypadku zwykłej igły, która przeraża swoim wyglądem i źle kojarzy się dziecku. Pistolet wzbudzał lekką niepewność, owszem, ale uczucie to mieszało się z ciekawością, a czas wykonywania zabiegu był bardzo krótki, co też przyczyniło się do tego, że wspomnienia mam neutralne, a nie traumatyczne ;) Rana goiła się dobrze (szczęściara!), pielęgnacja była łatwa, a efektem mogę cieszyć się do dziś.
Dla mnie, jako właścicielki dość pucułowatej twarzy, kolczyki są jedną z form optycznego jej wyszczuplania. Z drugiej strony, jako zdeklarowana "sroka", odczuwam prawdziwą przyjemność w posiadaniu i noszeniu pięknych, błyszczących kolczyków. W moim przypadku przekłuwanie uszu wiąże się więc z samymi korzyściami, nie mniej nie należy zapominać o bólu i niedogodnościach związanych z pielęgnacją rany i ewentualnymi alergiami.
Przyznam, że gdy rozmyślałam dłużej nad tym tematem, dotarło do mnie, że coraz częściej gotowi jesteśmy na krwawe ingerencje w nasze ciało, by się podobać, co w moim mniemaniu odrobinę przeczy cywilizacji (cywilizacja odrzuca przecież zabobony, tradycje i wszystko, co nie jest uzasadnione naukowo i irracjonalne; choć może cierpienie dla piękna jest uzasadnione - jako forma "cywilizowanego" tańca godowego?). Dziwne jest także, że tak prymitywna forma ozdabiania ciała jest tak powszechna i akceptowalna do dziś. To jednak temat na oddzielny wpis.

Moja ocena:

Jak Wy oceniacie zabieg przekłuwania uszu? Polecacie go, czy może jest stratą czasu i pieniędzy? Uważacie, że kolczyki w uszach szpecą, czy dodają uroku? Jest tu jakaś Czytelniczka, która nie ma przekłutych uszu? Czy któraś z Was zrezygnowała z zabiegu ze względu na ból? Skorzystajcie z poniższego sondażu do oceny zabiegu przekłuwania uszu w skali od 1 do 10 i koniecznie zostawcie komentarz na temat kolczykowania uszu - z chęcią dowiem się, jakie Wy macie wspomnienia z tym związane i co macie do powiedzenia na ten temat.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 SPF 25 - recenzja

Jak zaczęła się moja przygoda z kremami BB?

Moja przygoda z kremami BB zaczęła się od przygody z Azjatyckim Cukrem. Śledzę jej filmiki na You Tube i szczerze zaciekawiła mnie tym kolorowym kosmetykiem, który został stworzony dla ludzi po operacjach i łączy w sobie nie tylko kryjący pigment, ale także rozświetlacz, filtry przeciwsłoneczne i garść substancji pielęgnujących. Mam trzy kremy BB, wszystkie są oryginalne, z Azji, kupione bezpośrednio u powyższej blogerki. Wspominam o tym, bo na rynku internetowym aż roi się od podróbek, a w Europie i na Zachodzie mnóstwo jest specyfików, które tylko przypominają krem BB, a w rzeczywistości są kremami koloryzującymi bez właściwości pielęgnujących, mimo że producent nazwał je kremami BB.


Jaki jest wg producenta Bio-Essence Bio Platinum BB Cream?

Tym razem postanowiłam wziąć pod lupę krem BB marki Bio-Essence 10 in 1 - Bio Platinum BB Cream z SPF 25/PA++. Według producenta makijaż wykonany tym kosmetykiem ma wyglądać naturalnie, cera ma sprawiać wrażenie "nagiej", a efektem ma być młodsza i promienna skóra bez skazy. Wspomniane 10 korzyści w 1 kosmetyku, to: rewitalizacja cery, stworzenie naturalnie wyglądającego makijażu z połyskiem, korekta niedoskonałości, baza pod makijaż, filtr przeciwsłoneczny, naprawa skóry, wydzielanie sebum pod kontrolą, nawilżanie, redukcja zmarszczek dzięki antyoksydantom i jaśniejsza cera. Krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 zapowiada się interesująco, prawda?

Jaką mam cerę?

Żeby zacząć subiektywnie oceniać i recenzować krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1, postanowiłam przybliżyć Wam wygląd i rodzaj mojej cery. Mam normalną skórę twarzy z tendencją do przesuszeń, z widocznymi naczynkami, wrażliwą, ze skłonnością do czerwienienia się i pieczenia. Ma odcień ciepły, brzoskwiniowy, z tendencją do powstawiania pieprzyków. Okazyjnie pojawiają się na niej wypryski, a stale widoczne są na niej wągry. Pojawiają się pierwsze zmarszczki i widoczna jest spora utrata jędrności w porównaniu z tym, co było choćby w okresie studiów.


Moje wrażenia po długotrwałym stosowaniu kremu BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 + cena:

Postanowiłam wypróbować kremy BB ze względu na ich właściwości pielęgnacyjne, filtry przeciwsłoneczne i naturalny efekt makijażu. Krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 z SPF 25/PA++ częściowo spełnił moje oczekiwania, ale nie jest to produkt dla mnie, a szkoda, bo ok. 130 zł za 30 g to duża kwota jak na podkład do twarzy. Okazał się źle dobrany kolorystycznie (świadomie podjęłam to ryzyko) i nie ma dużej tendencji do "dopasowywania" koloru wraz z utlenianiem się/mijaniem czasu. Na powyższym zdjęciu jest to produkt numer 3 (z prawej). Krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 ma szary, ziemisty i zimny odcień, który nie nadaje się dla osób o ciepłej karnacji. Jeśli jednak masz ciepłą karnację, ale dbasz o to, by się nie opalać, śmiało możesz po niego sięgnąć i dodać ciepłych tonów cerze np. za pomocą bronzera (przy okazji konturując) - ja tak właśnie robię. Poza tym krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 ma dość rzadką konsystencję, która z pozoru może wydawać się zbyt rzadka, ale w rzeczywistości pozwala na bardzo sprawne i dokładne rozprowadzenie kosmetyku na skórze. Opakowanie ma 30 ml i jest praktyczne - tuba stoi "na głowie", więc nie jest trudno wydobyć zawartość. Wydaje się za to niezbyt trwałe - bałabym się z nim podróżować bez zabezpieczenia jakimś woreczkiem. Z samą końcówką kremu BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 nie będzie jednak już tak łatwo - pewnie trzeba będzie przeciąć tubkę. Ma bardzo subtelny, przyjemny, delikatny zapach. Jego właściwości pielęgnacyjne mogę określić tylko tak - ani nie pogorszył stanu mojej cery, ani nie polepszył. Domyślam się, że ma raczej dobry, niż zły wpływ na skórę, ale nie był on dla mnie zauważalny. Świetnie się rozprowadza - ma się wrażenie, że nawet jeśli zrobi się to bardzo niedokładnie, to twarz i tak będzie nieskazitelna. Jest w tym coś fascynującego - jakby się równomiernie wchłaniał sam z siebie, zamiast zostawać na skórze i robić smugi, jak to ma miejsce w przypadku zwykłych fluidów. Jego konsystencja jest dość rzadka, ale łatwo się rozprowadza, jest przyjemna w dotyku, być może dzięki silikonom. Krycie można dawkować nakładając kolejne warstwy produktu. Niestety, na mojej skórze krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 jest niewidoczny już po około 4 godzinach, jeśli nałożę go standardową ilość. Jest dość nietrwały. Mimo nadawania blasku skórze, jest matujący, ale moim zdaniem skóra z czasem przetłuści się po nim szybciej, niż po fluidzie dla cery tłustej i mieszanej. Z daleka wygląda świetnie - skóra w nienachalny sposób zostaje udoskonalona, wygładzona i ujednolicona. Niestety, z bliska, w moim przypadku, podkreśla niedoskonałości na nosie i policzkach, pory i suche skórki. To podkreślenie powoduje, że zawsze przed nałożeniem go, zastanawiam się dwa razy w jakich sytuacjach w danym dniu będę się znajdywać i w jakim stanie jest obecnie moja skóra na twarzy. To jest jego największy minus. Jeśli masz gładką, nieprzesuszoną cerę, nie masz się o co martwić - będziesz stuprocentowo zadowolona. Na skórze o niebo lepiej wygląda, gdy krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 zamiast rozsmarować, wklepiemy (lekko "wduszając" palcami) - wtedy spokojnie można wyjść z domu do ludzi.


W skrócie:

- jasny, szarawy kolor, dla zimnej karnacji
- dość rzadka konsystencja, ale dobrze i przyjemnie się rozprowadza
- dobre krycie, które można dozować warstwami
- trwałość ok. 4h (zależnie od ilości nałożonego kosmetyku)
- bardzo naturalny, wręcz nieskazitelny wygląd, ale tylko na skórze w świetnym stanie
- odrobinę podkreśla suche skórki (mniej, gdy kosmetyk wklepiemy zamiast rozsmarować)
- matuje przy jednoczesnym rozświetleniu
- ładnie, nienachalnie, subtelnie i nowocześnie pachnie
- ma niezbyt trwałe opakowanie

Moja ocena:

Jeśli używałyście kremu BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1, koniecznie oceńcie go w poniższej skali od 1 do 10 - to szybki i prosty sposób, żeby przekonać się, jak średnio ocenia go przeciętna Polka. Zachęcam także do dzielenia się swoimi recenzjami na temat kremu BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 w komentarzach, bo przecież ile kobiet, tyle rodzajów cer i tyle opinii na temat jednego produktu. Razem weźmy pod lupę krem BB Bio-Essence Bio Platinum 10 in 1 i oceńmy go, by pomóc innym dokonać wyboru!

czwartek, 29 stycznia 2015

Masaż relaksacyjny - opis, techniki, cena, opinie

Masaż relaksacyjny - sfera marzeń i wyobrażeń:

Masaż relaksacyjny to jedna z wielu przyjemności, form odstresowania i dbania o siebie, na którą często żałujemy sobie pieniędzy, czasu, albo zwyczajnie boimy się wypróbować, ze względu na skrępowanie, wizję nagości czy brak wiedzy o przebiegu zabiegu. Masaż relaksacyjny często leży w sferze naszych marzeń, którego jednak nie spełniamy, mimo że tak łatwo to zrobić! Przez wiele (kilkanaście lat) należałam do tej samej grupy ludzi. Słyszałam opis masażu relaksacyjnego jako coś niebiańsko przyjemnego, rozluźniającego i... luksusowego. Chciałam to przeżyć, jednak nigdy pokusa nie była silniejsza od racjonalizmu. Schematyczne myślenie pod tytułem: "Po co wydawać tyle pieniędzy?", "To nie jest warte tej ceny", "Wstydzę się", "Nie wiem jak to będzie wyglądało" skutecznie powstrzymywało mnie przed skorzystaniem z tego zabiegu. Przez te kilkanaście lat zdążyłam podarować mojej Mamie voucher na masaż kręgosłupa, którym była zachwycona i wyszukać w sieci opis, techniki masażu relaksacyjnego, opinie o nim i średnie ceny zabiegu w moim mieście. Nadal nie nakłoniło mnie to jednak do spełnienia swojego marzenia. Trwałam tak w chęci spróbowania i bierności aż do do momentu, w którym partner podarował mi voucher na masaż relaksacyjny twarzy i ciała dla dwojga z lampką wina. Prezentem byłam pozytywnie zaskoczona, ale i niepewna tego "jak to będzie". Po masażu była euforia, ale i minimalne niezadowolenie z obsługi, ale wszystko po kolei!



Masaż relaksacyjny - po co i dla kogo?

Stres to jedna z najbardziej powszechnych cywilizacyjnych dolegliwości. Jego przyczyna leży w coraz szybszym tempie życia i coraz większych wymaganiach stawianych ludzkości na każdej jego płaszczyźnie. Skutki permanentnego napięcia psychicznego to nie tylko schorzenia ducha (depresja, stany lękowe, nerwica), ale i ciała. Do tych mniej groźnych można zaliczyć wypadanie włosów, rozdwajanie paznokci, poszarzenie cery, zwiększenie lub utratę wagi, a do zagrażających życiu, wszelkie dolegliwości powstające na tle nerwowym – od wrzodów żołądka i zespołu jelita wrażliwego, przez zawały serca, po nowotwory. Z powodu mnogości problemów i trosk masowo poszukujemy sposobów pomagających się odprężyć. Jednym z nich jest, coraz bardziej popularny, masaż relaksacyjny.
Słowo relaks pochodzi od łacińskiego relaxo, co tłumaczymy jako rozluźnienie, wypoczynek, odprężenie – zarówno psychiczne (ukojenie myśli), jak i fizyczne (rozluźnienie mięśni). Czynność, która pomaga osiągnąć nam ten stan, wywodzi się z Indii. Najstarsze wzmianki o masażu mają ponad 4000 lat i pochodzą z tekstów ajurwedyjskich. To państwo do tej pory uważane jest za stolicę masażu. Zgodnie z tradycją masuje się tam już niemowlęta, a starsze dzieci uczy masować innych członków rodziny. Zabieg ten ma utrzymywać w zdrowiu wszystkich domowników i z pewnością w tej kwestii pomaga.
Masaż relaksacyjny jest stworzony dla osób, które są przemęczone, rozdrażnione, nie mają sił witalnych, mają obniżoną zdolność koncentracji i odporność emocjonalną. Jeśli stres jest długotrwały, ciało przestaje sobie radzić nie tylko z duchem, ale i napięciem mięśniowym, co może prowadzić do bólów pleców i karku, a nawet zaburzenia ruchomości stawów. To idealne i naturalne rozwiązanie w przypadku odczuwania dolegliwości związanych z przepracowaniem i negatywnymi emocjami.

Jak przygotować się do masażu relaksacyjnego?

Przygotowanie do zabiegu powinno objąć wzięcie kąpieli oraz zrobienie peelingu całego ciała, by uniknąć nieestetycznego zrolowania się skóry. Nie należy iść na masaż głodnym, by nie czuć się skrępowanym z powodu burczenia w brzuchu. Z kolei przejedzenie grozi dyskomfortem podczas leżenia. Lekki posiłek na godzinę przed wizytą będzie optymalny. Należy pamiętać, by spiąć włosy oraz zdjąć biżuterię, by ułatwić pracę masażyście. Zabieg wykonuje się na nagim ciele. Można mieć założone majtki – wiele gabinetów oferuje bieliznę jednorazową. Partie ciała, które nie są w danym momencie masowane, są zakrywane ręcznikiem dla zapewnienia jak największego komfortu.

Na czym polega masaż relaksacyjny?

Masaż relaksujący to nic innego, jak dotykanie ciała w płynny, delikatny i powolny sposób. Wykonuje się go za pomocą głaskania, ugniatania, rozcierania i oklepywania. To dużo subtelniejsza odmiana od leczniczej, przy której stosuje się większy nacisk i dynamikę. Przynosi poprawę nastroju spowodowaną podwyższeniem poziomu endorfin, rozluźnia napięcie mięśniowe, dzięki czemu łagodzi bóle, stymuluje krążenie krwi i limfy, przyspiesza przemianę materii, wspomaga usuwanie toksyn z organizmu, dotlenia i ujędrnia skórę oraz przygotowuje ją do lepszego wchłaniania kosmetyków. Trwa zazwyczaj około godziny i można się mu poddawać codziennie.

Jakie są odmiany masażu relaksacyjnego?

Ten odprężający zabieg ma wiele odmian. Najpopularniejsze z nich to: masaż gorącymi kamieniami; podgrzanymi w oleju z winogron stemplami (Pantai Luar); stymulujący punkty akupresurowe (Ajurwedyjski); wykonywany kciukami, łokciami, dłońmi i stopami (Shiatsu) oraz Lomi Lomi Nui, który wywodzi się z Hawajów i łączy pracę przedramion z tanecznymi ruchami. Podczas każdego z nich możemy dodatkowo rozkoszować się kojącą muzyką i aromatami świec, kadzideł czy olejków, które mają działanie aromaterapeutyczne. 

 
Kto nie powinien korzystać z masażu relaksacyjnego?

Jak dla każdego zabiegu, także dla wykonania masażu są przeciwwskazania. Należą do nich tendencje do występowania krwotoków, gorączka, stany zapalne, świeżo zagojone urazy i złamania, zmiany dermatologiczne, choroby serca i układu krwionośnego, menstruacja, ciąża, nadciśnienie, choroby narządów wewnętrznych, wylewy, krwiaki, osteoporoza, świeże rany i blizny oraz wszelkie odmiany nowotworowe, chyba że polecenia lekarza.

Masaż relaksacyjny - moje doświadczenia:

Mój masaż relaksacyjny był w wersji dla dwojga z lampką wina. Wszystko odbywało się w bardzo estetycznym i czystym miejscu, wino było przyzwoite, a dwie panie, które nas obsługiwały były bardzo kojące, pomocne i spokojne. Panowała aura pomagająca się wyciszyć. Muzyka relaksacyjna lecąca w tle urozmaicała ten godzinny zabieg, ale niestety, płyta zdążyła lecieć dwa razy i dało się wyczuć tę powtarzalność. Leżeliśmy obok siebie na leżankach do masażu. Wykonywały go dwie osoby uzupełniające się nawzajem - gdy pani masowała jednej osobie twarz, pan masował drugiej osobie stopy itp., a później się zamieniali (o czym przekonałam się po całej sprawie, bo sama tego nie zauważyłam). Nic mnie nie łaskotało, nic nie było nieprzyjemne, nic nie było krępujące. Moje jedne zastrzeżenie to brak wywiadu - o zdrowie, stan i typ skóry, alergie. Takim oto sposobem moja naczynkowa, wrażliwa cera zareagowała szczypaniem i ognistą czerwienią na użyty do masażu twarzy specyfik, które podejrzanie pachniał jak zwykły krem Nivea (a zapachu tego bardzo od zawsze nie lubię - może to właśnie jakaś forma reakcji obronnej organizmu, skoro na krem, którego zapachu nie mogę znieść, mam uczulenie?). Poza tym... bajka! Nigdy w życiu nie czułam się tak odprężona, szczęśliwa, pełna energii, pełna pozytywnego nastawienia. Przypuszczam, że mój poziom endorfin po masażu relaksacyjnym sięgnął zenitu. Niesamowite uczucie. Polecam każdemu, kto nie ma przeciwwskazań, choć raz w życiu spróbować.


Plusy i minusy masażu relaksacyjnego:

Plusy - przyjemne uczucie; możliwość wyciszenia się, odstresowania i zrelaksowania; nieziemski poziom dobrego samopoczucia, rozluźnienia mięśni i szczęścia po masażu.
Minusy - trzeba uważać na podrażnienia spowodowane tarciem i kosmetykami użytymi do poślizgu (alergie, mikrouszkodzenia przy wrażliwej lub podrażnionej skórze).

Ile kosztuje masaż relaksacyjny?

W dużych miastach Polski cena masażu relaksacyjnego dla jednej osoby w gabinecie to między 100 a 150 zł za godzinę. Można oczywiście znaleźć niższe i wyższe ceny, a także skorzystać z voucherów.

Moja ocena:

Jeśli macie doświadczenia z masażem relaksacyjnym, koniecznie oceńcie ten rodzaj zabiegu w poniższym sondażu. Wasza ocena z pewnością pomoże niezdecydowanym podjąć decyzję o wykupieniu dla siebie tego zabiegu, lub zrezygnowaniu z niego. Jeśli chcecie szerzej podzielić się swoimi doświadczeniami na temat masażu relaksacyjnego, swoimi przemyśleniami na jego temat lub chcecie zadać innym czytelniczkom jakieś pytanie, zostawcie komentarz poniżej - z pewnością nie pozostanie on niezauważony. Razem weźmy masaż relaksacyjny pod lupę!

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Bierzemy kosmetyki i zabiegi urodowe pod lupę!


Witam wszystkich,
nazywam się Ania i w tym miejscu chciałam się z Wami podzielić spostrzeżeniami na temat moich urodowych zmagań. Znajdą się tutaj przede wszystkim szczegółowe recenzje kosmetyków, opisy zabiegów kosmetycznych, którym się poddałam i które chciałabym polecić lub odradzić, a to wszystko na zasadzie przyznawania subiektywnej oceny na końcu każdego posta. Jest tam także miejsce na Waszą ocenę omawianego zabiegu czy kosmetyku - razem weźmiemy je pod lupę!
Zaczynamy!